Asset Publisher
Rocznica deportacji leśników i ich rodzin na Syberię – część I
80 lat temu przeprowadzono pierwszą deportację osadników i leśników
Podczas II wojny światowej leśnicy, ze względu na przeszkolenie w paramilitarnej organizacji wojskowej – Przysposobienie Wojskowe Leśników, w szczególny sposób zostali poddani represjom okupanta. Większość z nich spotkał tragiczny los, liczni nie przeżyli, z wieloma do dnia dzisiejszego nie wiemy, co się stało. Z oddaniem pracowali i walczyli za ojczyznę. Wielką tragedią była zbrodnia katyńska. W 1940 roku wśród tysięcy zamordowanych oficerów, znalazło się 171 leśników, którzy spoczywają w Katyniu, Charkowie, Miednoje i Kijowie-Bykowni. Dramat katyński nie skończył się wraz z wymordowaniem polskich jeńców w Kozielsku, Starobielsku, Ostaszkowie oraz więźniów z zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi. Do ofiar zbrodni katyńskiej należy doliczyć tysiące leśników i członków ich rodzin zmarłych w drodze i na zesłaniu. W czterech wielkich deportacjach, według władz na uchodźctwie, wywieziono 880 tys. Polaków. Szacunki polskie podają, że deportowano od 900 tysięcy do 1,5 miliona obywateli polskich. Prof. Wojciech Materski, określa liczbę deportowanych na około 600 tysięcy osób. Natomiast na podstawie danych NKWD z wschodnich ziem Polski wywieziono około 315-330 tysięcy obywateli polskich. W swojej publikacji prof. Józef Broda podaje, że leśnicy stanowili około 32% wywiezionych podczas pierwszej deportacji.
Dokładnie w nocy z 9 na 10 lutego 1940 roku przeprowadzono pierwszą masową deportację osadników i leśników, która miała ogromne znaczenie dla władz centralnych ZSRR, o czym świadczy polecenie Berii, nakazujące przesyłanie, co dwie godziny meldunków z przebiegu operacji.
Wywożono całe rodziny wraz z bliskimi w bardzo ciężkich warunkach, przy temperaturze -40oC, silnych opadach śniegu i zamieciach. Bardzo często aresztowano wszystkie osoby, które znajdowały się w domu, a które nie były powiązane rodzinnie z deportowanymi. Aresztowani mieli niewiele czasu na spakowanie swoich rzeczy, czasami nawet tylko kilkanaście minut. ilości bagażu decydowali funkcjonariusze przeprowadzający wysiedlenie. Wypędzeni z własnych domów transportowani byli do wyznaczonych stacji, gdzie odbywał się załadunek do przygotowanych już wcześniej wagonów. Wagony były wyposażone w drewniane prycze, piecyk, kilka wiader oraz dziurę w podłodze na załatwianie potrzeb fizjologicznych. W wagonie miało być umieszczone po 25 osób, jednak w praktyce wyglądało to tak, że jechało nim 50 a nawet 60 osób z całym dobytkiem. Zesłańców rozlokowano w autonomicznej republice Komi, obwodach archangielskim, wołogodzkim, kirowskim, permskim i orenburskim w europejskiej części ZSRR oraz w obwodach zauralskich – swierdłowskim, tiumeńskim, omskim, tomskim i irkuckim oraz w Krajach – Krasnojarskim i Ałtajskim.
Niezwykłą historię przeżyła rodzina leśnika Władysława Muskusa, zamordowanego w Kijowie-Bykowni. Tak swoje wspomnienia opisała jego żona Urszula:
… Do przedpokoju weszło dwóch żołnierzy z bagnetem i jeden cywilny osobnik, który dość grzecznie zapytał o moje nazwisko i personalia, następnie dodał, że ma
… wyjął z teczki papier i przeczytał: mocą rozporządzenia dnia tego a tego, jako specjalnie niebezpieczny element socjalny, zostaje przesiedlona wraz z dziećmi w inne miejsce zamieszkania. Pozwalając mi zabrać sto kilogramów bagażu. … Wzięłam się energicznie do pakowania, w czym dzieci dzielnie mi pomagały. Kiedy weszłam do kuchni zostałam tam jednego żołnierza, który pilnował wyjścia. Rozglądając się trochę bezradnie wyraziła swoją myśl głośno – co najbardziej byłby mi potrzebne do zabrania? … Na to żołnierz podszedł do mnie i cicho powiedział: Obywatelko zabierzcie jak najwięcej muki i sała. W jego słowach wyczułam nutę współczucia i pomimo mojego roztargnienia i pośpiechu, uczułam koło serca jakieś ciepło: popatrzyłam w jego niebieskie oczy i po rosyjsku powiedziałam spasiba.
… Wagon był mały – około 50 osób, cała masa porozrzucanych bagaży oraz ciemność tamowały nasze ruchy. Wreszcie ktoś oderwał kawałek deseczki od okienka i zrobiło się jaśniej. Natychmiast zabraliśmy się do uporządkowania naszych bagaży, które stłoczone i wymieszane zabierały dużo miejsca. Prawie wszyscy w wagonie byliśmy sobie mniej lub więcej znajomi. … Najbardziej uciążliwe było dla nas było to, że nie mieliśmy możności załatwiania naszych fizjologicznych potrzeb. Ktoś przeznaczył na ten cel swoje wiadro, lecz początkowo wszyscy bardzo się krępowali, aż do boleści. W końcu zasłaniając jeden drugiego wybrnęliśmy z tej sytuacji.
… Pociąg ruszył na wschód.
... Trzynastego dnia pociąg stanął i długo nie ruszał. Z ciekawością zaglądaliśmy przez okienko. Straże biegały tam i z powrotem. Zauważyliśmy jakiś ludzi, którzy na nasze zapytanie jaka to stacja odpowiedzieli: Ałga.
A więc to koniec naszej podróży.
Od przyjazdu do Ałgi dla Urszuli Muskus, jej córki Grażyny i syna Zbigniewa rozpoczęła się codzienna walka o przetrwanie. Za pracę w kołchozie czasami w ramach wynagrodzenia otrzymywało się chleb i niekiedy mleko. Pieniądze, które rzadko były wypłacane, nie miały praktycznie żadnej wartości. Tylko handel wymienny pozwalał przeżyć.
Tak minął pierwszy rok zesłania. Wybuch wojny niemiecko-sowieckiej 22 czerwca 1941 roku przyniósł dla Urszuli i jej dzieci wielkie zmiany.
Materiał został opracowany na podstawie wpomnień Urszuli i Petera Muskusa.